wtorek, 28 stycznia 2014

Wycieczka objazdowa Egipt, Izrael, Jordania - Morze Martwe


Jadąc w kierunku Morza Martwego, zlokalizowanego na pograniczu Izraela i Jordanii, z okien autokaru podziwialiśmy gaje daktylowe. Przysięgłabym, że czułam również słodki zapach daktyli, ale może to było tylko moje wyobrażenie. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, w końcu mogłam dosłownie na własnej skórze przekonać się, jak działa sól i błoto z Morza Martwego. No i jak to jest leżeć na wodzie i czytać gazetę:). Czyste powietrze i specyficzny mikroklimat powodują, że jest to idealne miejsce na wypoczynek. Tylko dlaczego byliśmy tutaj tak krótko?



Nad brzegiem Morza Martwego znajdują się bardzo drogie hotele oraz sklepy, w których są zarówno ceny horrendalne, jak i w miarę normalne. Ogromny minus był taki, że na wszystkie atrakcje oraz pożywienie się mieliśmy tylko 1,5 godziny. W jednym ze sklepów znajdowały się szatnie, w których można było się przebrać przed kąpielą w morzu. Sama plaża nie wygląda atrakcyjnie, a przynajmniej nie tak, jak Polacy mogą sobie wyobrażać. Piasek nie jest biały i puszysty, ale za to straszliwie gorący, więc polecam wziąć klapki. Na tyle szybko, na ile to było możliwe, przebraliśmy się i kupiliśmy duże opakowanie miejscowego błota. Najpierw sprawdziliśmy prawdziwość opowieści na temat unoszenia się na wodzie - mit potwierdzony. Zabawne (a może smutne) jest to, iż pomimo łatwości "pływania", w Morzu Martwym dochodzi do wielu przypadków utonięć. Ludzie, którzy zbyt długo leżą na wodzie, niekiedy nie potrafią sami się podnieść. Przewracając się na brzuch, nierzadko zachłystują się wodą i nieszczęście gotowe. Nie polecam nikomu sytuacji, w której ta woda dostanie się do oka - pali okrutnie. Kilka dni po depilacji też lepiej nie wchodzić, bo uczucie nie jest przyjemne. Poza tym - skóra robi się naprawdę miękka i wypielęgnowana po takiej kąpieli. Kiedy oddalicie się bardziej od brzegu, możecie poczuć niezbyt miłe zapachy siarkowe. 


Następnie wysmarowaliśmy nasze ciała błotem i prażyliśmy się w palącym słońcu (zdjęć nie wstawiam:)). Morze Martwe tworzy specyficzny mikroklimat, który powoduje, że można opalać się bez obaw, nie stosując kremów z filtrem (podobno gruba warstwa ozonu). Później zmyliśmy błotko pod prysznicem, który jest nad samym brzegiem. 



Nad Morzem Martwym byliśmy w czasie, kiedy jeszcze "rybny" pedicure nie był u nas popularny. Ponieważ pierwszy raz coś takiego widzieliśmy, zachciało nam się spróbować. Wrażenia - bezcenne. Niektórzy prawie zeszli z tego świata z powodu wrażliwości na łaskotki. 




Pomimo pośpiechu i kupienia czegoś do jedzenia w biegu - spóźniliśmy się trochę, ale na szczęście nie tylko my. Po drodze mogliśmy rzucić z daleka okiem na żonę Lota, która do dzisiaj stoi jak słup... soli (zdjęcie poniżej). 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz