piątek, 6 grudnia 2013

Bratysława, czyli czosnkowa polewka i wizyta na zamku - cz. 1

Korzystając z oferty Polskiego Busa, 7 listopada 2013 r. pojechaliśmy do Bratysławy. Spędziliśmy tam trzy pełne dni, zwiedzając i nawiązując kontakty z miejscowymi. Pierwszy raz korzystaliśmy z noclegów za pośrednictwem CouchSurfing. Dzięki temu była to podróż w zupełnie nowym stylu - bez ścisłego planu.



Podróż była naprawdę długa - z przesiadką w Katowicach (czas oczekiwania 5 godzin) - ale autobusy są na poziomie europejskim, wyposażone w toalety i dość wygodne fotele, pod którymi znajdują się gniazdka elektryczne, umożliwiające podłączenie laptopa czy podładowanie telefonu komórkowego. Na pokładzie działa również darmowe Wifi, ale z korzystaniem z niego bywa różnie.


Do Bratysławy dotarliśmy o czasie - przed siódmą wieczorem 8 listopada 2013 r. Zadzwoniliśmy do naszego Hosta, który pojawił się po 10 minutach. Osoby, która chętnie by nas przyjęła szukaliśmy dość długo, pomimo że listopad nie jest szczytem sezonu turystycznego. Studiując każdy profil, wysłałam około 45 spersonalizowanych zapytań. W końcu ktoś zgodził się nas hostować i to przez cały okres naszego pobytu w Bratysławie. Zgłosiły się także dwie osoby, które miały nas zabezpieczyć na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest prawdopodobnie to, że jesteśmy parą. W każdym razie udało się.



Kiedy już się rozgościliśmy i poznaliśmy amerykańską dziewczynę naszego Hosta oraz wręczyliśmy zwyczajowe podarki (w tym przypadku była to orzechowa polska wódka i polskie piwo regionalne), zaczęliśmy rozmawiać o wyjeździe do Wiednia oraz o zwiedzaniu Bratysławy. Uzgodniliśmy, że miasto będziemy eksplorować sami, gdyż nasz Host jest trochę znudzony oprowadzaniem surferów po tych samych miejscach za każdym razem. Obawiałam się, żeby nie pomyślał, iż jego dom traktujemy tylko jak noclegownię, ale jemu ten pomysł był najwyraźniej na rękę. Następnego dnia rano pojechaliśmy do Wiednia, o czym możesz przeczytać pod poniższym linkiem.


Sobota przywitała nas straszliwą ulewą, co było szokiem po słonecznym i ciepłym piątku. Jednak byliśmy nieugięci i postanowiliśmy wyściubić nos na zewnątrz. Nasi hostowie zdecydowali się wyruszyć z nami. Po długich przygotowaniach w końcu udało nam się wyjść. Host pokazał nam ciekawe wnętrze zabytkowej poczty. Kurtki i buty dawały radę, ale spodnie nie za bardzo, więc zdecydowaliśmy się wpaść na kawę do jednej z popularnych księgarnio-kawiarni. Było ciepło, gwarno i miło. Jako że jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o kawę, zamówiłam gorącą czekoladę za 2,25 euro. Nie pomyślałam tylko, żeby spojrzeć na pojemność. Uwierzcie mi, dostałam filiżankę mniejszą niż do espresso, a do tego dwa opakowania cukru. Okazało się, że czekolada miała 40 ml. Rozgrzałam się, nie ma co.



Uznaliśmy, że lepiej będzie się rozdzielić. Host wytłumaczył nam jak dojść do słynnego bratysławskiego zamku. Kiedy tam doszliśmy, znowu byliśmy przemoczeni, więc z chęcią zostawiliśmy kurki w szatni i poszliśmy zwiedzać wnętrze zamku. Musicie wiedzieć, że zamek był w kompletnej ruinie i został zrekonstruowany niemalże od podstaw. Bilety wstęp kosztowały nas po 7 euro od osoby. Czy było warto? Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś innego, ale nie było źle. W zamku nie ma zbyt wielu historycznych eksponatów, za to spora liczba obrazów oraz ikon, a także wystawa na temat czasu. Ze szczytu wieży (tylko przez okna) można było zobaczyć panoramę Bratysławy.



 Zamek przed rekonstrukcją

 Stylowe wnętrza

 Czy te oczy mogą kłamać? Poruszający fragment jednego z obrazów

 Wystawa ikon

 Ciągle mierzymy upływający czas

Widok z wieży

Głodni i wściekli na ciągle padający deszcz postanowiliśmy przekąsić coś z miejscowej kuchni. Wysłaliśmy więc smsa do jednego z bratysławskich Couchsurferów, żeby poradził nam, gdzie powinniśmy się wybrać. Zarekomendował nam Slovak Pub, który jest ulubionym miejscem cudzoziemców, odwiedzających Bratysławę. Dlaczego? Z pewnością ze względu na ciekawy wystrój, narodową kuchnię, domowy chleb,  smaczne piwo, darmowe WiFi i w miarę przystępne ceny. Dodatkowo pub organizuje wieczory słowackie za 19,90 euro, podczas których można nauczyć się lepić pierogi i tańczyć narodowe tańce oraz spróbować różnych potraw. 


My zamówiliśmy sobie bryndzove halusky (3,90 euro), czyli coś w rodzaju małych klusek ziemniaczanych w sosie z sera bryndza ze skwarkami, zupę czosnkową w chlebie (3,50 euro) i dwa piwka (2,60 euro za oba). Jedzonko było wyśmienite, a piwo smakowało genialnie, więc z czystym sumieniem możemy polecić to miejsce.



Nasi hostowie wybierali się na imprezę, w związku z czym wieczór spędziliśmy sami, regenerując siły, aby móc spędzić niedzielę na intensywnym eksplorowaniu miasta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz