Rejs po Nilu dostarczał niezapomnianych wrażeń, ale w ofercie były też dodatkowe wycieczki, z których postanowiliśmy skorzystać. Jedną z nich była podróż do wioski nubijskiej. Nubia, w starożytności zwana Kusz, okazała się czarowną krainą. Niegdyś stanowiła łakomy kąsek dla faraonów, gdyż jej ziemia kryła w sobie ogromne pokłady złota. Kto by pomyślał, że czeka nas lekcja języka arabskiego i spotkanie z... krokodylami. Hm, ciekawe, po co Mina kazał nam wziąć jedzenie na kotów.
Do Wyspy Kitchenera (Dżazirat an-Nabatat) dopłynęliśmy łodzią. Prosto z łodzi weszliśmy do przepięknego ogrodu botanicznego, stanowiącego istną oazę spokoju. Zacienione miejsca, pełne niesamowitych roślin, pozwalały na spokojny wypoczynek i relaks. Jedynie stada bezpańskich kotów biegały za tymi, którzy zdecydowali się przynieść ze sobą resztki śniadania.
Następnie popłynęliśmy dalej, o ile dobrze pamiętam, to za pierwszą kataraktę, i znaleźliśmy się w prawdziwej nubijskiej wiosce. Pod koniec rejsu dołączył do nas mały chłopiec, płynący na czymś, co mogło być drzwiami. Poza tym w wiosce również kręciło się wiele dzieci. Niektórzy z naszej grupy mieli dla nich słodycze i jakieś tam długopisy czy breloczki, itp. Sama nie wiem czy to był dobry pomysł, gdyż dochodziło do istnych walk przy podziale "łupu". Poprowadzono nas do tradycyjnego domu, które wnętrze mogliśmy swobodnie oglądać. Zostaliśmy poczęstowani słodką herbatą przez panią domu. Nie jestem pewna, czy klatki z krokodylami były elementem wystroju, ale chyba nie chciałabym mieć w domu takiego dość agresywnie nastawionego zwierzątka. Oczywiście, największą atrakcją była możliwość zrobienia sobie zdjęcia z małym krokodylkiem.
Żeby nam się w głowach nie poprzewracało na tych wakacjach, przyszedł czas na lekcję w prawdziwej szkole. Jak się dowiedzieliśmy, tutejsze dzieci raczej rzadko korzystają z książek i wszystkiego uczą się na pamięć. My uczestniczyliśmy w lekcji, podczas której nubijski nauczyciel próbował nam wbić do głowy liczby i alfabet nubijski. Następnie Mina pokazał nam litery języka arabskiego.
Na terenie wioski można było zakosztować uroków przejażdżki na grzbiecie wielbłąda. Kolejny raz przypominam, że w takiej sytuacji należy najpierw uzgodnić cenę, a potem dopiero wdrapywać się na zwierzę.
Do Wyspy Kitchenera (Dżazirat an-Nabatat) dopłynęliśmy łodzią. Prosto z łodzi weszliśmy do przepięknego ogrodu botanicznego, stanowiącego istną oazę spokoju. Zacienione miejsca, pełne niesamowitych roślin, pozwalały na spokojny wypoczynek i relaks. Jedynie stada bezpańskich kotów biegały za tymi, którzy zdecydowali się przynieść ze sobą resztki śniadania.
Jeśli dobrze się przyjrzycie, zauważycie ugryzienie na palcu
Żeby nam się w głowach nie poprzewracało na tych wakacjach, przyszedł czas na lekcję w prawdziwej szkole. Jak się dowiedzieliśmy, tutejsze dzieci raczej rzadko korzystają z książek i wszystkiego uczą się na pamięć. My uczestniczyliśmy w lekcji, podczas której nubijski nauczyciel próbował nam wbić do głowy liczby i alfabet nubijski. Następnie Mina pokazał nam litery języka arabskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz